16 grudnia 2013
Przedostatni dzień 2-tygodniowego pobytu w Omanie zaplanowany został spontanicznie, krótko przed otwarciem drzwi samochodu. Dodane do systemu nawigacji miejsce oznaczone w przewodniku jako „The Chains” oddalone jest od Muscatu o 250 km (23°38’34” N, 56°50’28” E).
Kierować trzeba się drogą nr 1 (zachodnia trasa z Muscatu wzdłuż wybrzeża) na miejscowość Al Ghizayn. Niedaleko za nią po lewej stronie mijamy ciekawe ruiny fortu.
Jadąc dalej drogą nr 9 w punkcie GPS: 23°40’54” N, 56°55’20” E odbijamy za szpitalem w prawo wjeżdżając do Wadi al Hawasinah. W miejscu tym budowana jest nowa droga, trzeba więc zachować czujność i raczej z niej nie korzystać. Sam dojazd do „Chains” jest dość trudny. Od wspomnianego punktu jedzie się ok. 13 km wewnątrz wadi. Wg przewodnika tylko dla samochodów z napędem 4×4, ale… moja wypożyczona Yariska dzielnie forsowała zalane wodą odcinki i kamienne podjazdy. No dobrze, dla ścisłości jeden z nich na 4 podejścia. Z uwagi na stromy zjazd, za którym krył się mały potoczek, a tym samym ryzyko że w drodze powrotnej podjazd może się nie udać Toyota została zaparkowana na „poboczu” ok. 3 km przed miejscem docelowym.
Stan nawierzchni zależy przede wszystkim od czasu od ostatnich opadów. Co jakiś czas drogę wyrównują potężne maszyny przesuwające kamienie na boki. Przemierzając po dziurach, wybojach, kamieniach i potokach wadi dojedziemy do rozjazdu (23°38’59” N, 56°51’40” E), gdzie również skręcamy w prawo. Po drodze mijamy kilka domów okolicznej wioski, gdzie jeżeli podróżujemy czymś z lepszym napędem niż Yaris warto zostawić samochód.
Idąc dalej pieszo dochodzimy do początku szlaku (23°38’34” N, 56°50’28” E). Jego nazwa powinna raczej brzmieć „Chain”, bo wejście łańcuchowe jest tylko jedno. Niemniej jednak miejsce jest bez wątpienia warte odwiedzenia. Trasa przebiega kawałkiem starego faladżu, a następnie dużymi głazami i wodą by dotrzeć do malutkiej zatoczki z wodospadem. Są elementy drobnej wspinaczki, podciągania się pod głazy czy zjeżdżania z nich z kilku metrów. Co ciekawe, kamienie które są na „Chains” (z wyjątkiem tych zalanych wodą) nie są w ogóle śliskie, a wręcz stopa na nich trzyma się jak posypana magnezją! To wadi w mojej ocenie wymaga sporej kondycji i zdolności utrzymywania równowagi. Z ciężkim plecakiem w kilku miejscach chodzi się trudno. Jest jednak sporo innych pięknych wadi, mniej wymagających technicznie, w tym najbardziej znane – Wadi Ash Shab, Wadi Bani Awf czy Wadi Tiwi.
Widoczny na poniższym zdjęciu Khalid to mieszkaniec pobliskiej wioski oddalonej o godzinę jazdy offroadowym wąwozem od asfaltu. Zaledwie kilka domów ulokowanych na małych wzniesieniach w obawie przed wodą, która podczas opadów w wadi potrafi przybierać w niesamowitym tempie. Khalid podobnie jak inni spotkani po drodze mieszkańcy nie włada językiem angielskim, ale nie stanowi to przeszkody, żeby zaproponować pomoc, wykorzystać swoje doświadczenie w przekraczaniu kolejnych kamieni i doprowadzić mnie do końca szlaku. Skacze z głazu na głaz niczym kozica górska znając wszystkie niebezpieczne miejsca na pamięć – drobne i ostre kamyczki, śliskie powierzchnie, głęboką wodę. Gdy mój but ląduje w wodzie, oferuje mi swoje klapki. Widząc moją dezaprobatę dla tego pomysłu zostawia je w miejscu, w którym leżą moje i idziemy razem boso. Przy podejściu pod ogromne głazy podaję mu plecak, żeby przesunąć środek ciężkości do przodu ciała, ale o jego zwrot muszę długo prosić. Bynajmniej nie przez chęć przywłaszczenia go sobie, bo o takie zachowanie w Omanie trudno! Po powrocie ze szlaku podjeżdża po nas starym Land Cruiserem prawdopodobnie ojciec Khalida i odwozi do zostawionej kilka kilometrów dalej, za ostrym i długim podjazdem Yariski, która dzielnie przemierzyła 10km odcinek wadi przeznaczony tylko dla samochodów 4×4. Za spędzone ze mną 2 godziny nie żądają ani grosza, ale oczywiście co nieco otrzymują. Dzięki Khalid!