W zasadzie słowo „artystyczna” powinienem ująć w cudzysłów. Nie znoszę go. Dzisiaj spora część ludzi, którzy posiadają jakikolwiek aparat, nie wspominając już o przygotowaniu, wiedzy czy praktycznych umiejętnościach nazywa się artystami. Wyraz został totalnie wyprany ze swojej wartości, podobnie zresztą jak część przymiotników, które w stopniu wyższym przestają być używane. Nie ma już rzeczy dobrych, są „mega”, „kozackie” i „prześwietne”. Wymieniać mógłbym tu bez końca, ale nie o tym ma być ten wpis.
Spędzając dzisiaj kolejne godziny przy obróbce zdjęć ślubnych zacząłem po raz któryś już zastanawiać się nad sensownością tego co robię. Przygotowanie ok. 50 zdjęć z samej uroczystości ślubnej w kościele zajmie mi (jestem w trakcie) min. 10 godzin. Dbam o to, aby każda fotografia miała spójny balans bieli, co w przypadku mieszanego oświetlenia w kościołach często jest bardzo żmudnym zajęciem. Koryguję go lokalnie, żeby białe dekoracje zachowały swoje naturalne odcienie. Podobnie ze skórą pary młodej i zaproszonych gości. Z delikatnego materiału sukni ślubnej wyciągam maksymalną ilość drobnych detali, które często wpływają na decyzję o jej zakupie. Wszystko po to, aby utrwalić jak najwięcej elementów, w przygotowanie których, droga Paro Młoda, włożyliście tyle wysiłku w czasie kilkumiesięcznej organizacji Waszego wesela. W czasie mszy ślubnej wyszukuję najróżniejsze kadry, aby zdjęcia ślubne z tych 40-kilku minut, podczas których albo stoicie, albo siedzicie, albo klęczycie nie pozostały jedynie nudną pamiątką, którą wypada mieć, a były czymś, do czego będziecie z przyjemnością wracali po latach. Z dołu, z góry, z tyłu, z przodu, z bukietem, w odbiciu, przez kwiaty, uścisk rąk, detal obrączek i spływająca po policzku łza. Aby móc to wszystko uwiecznić muszę mieć oczy dookoła głowy. Muszę też dysponować odpowiednim sprzętem, dzięki któremu mam gwarancję, że będę w stanie to wykonać. Kupuję więc aparaty i obiektywy, które pozwalają mi pracować w trudnych warunkach reportażowych, które szybko i celnie ustawią ostrość we właściwym punkcie, które w ciemnych wnętrzach pozwolą pokazać to, co widzieliście podczas Waszego ślubu.
W tym miejscu wrócę do pierwszego zdania poprzedniego akapitu. Po co to wszystko? Dla kogo? Spoglądając chociażby na efekty pracy niektórych fotografów ślubnych we Wrześni, moim rodzinnym mieście, w okolicach którego dość często mam okazję fotografować odnoszę wrażenie, że jest to bezcelowe. Dużo łatwiej i dużo szybciej byłoby wykonać kolejne sztampowe ujęcia, co tydzień takie same, a następnie w kilka godzin uporać się z przygotowaniem kilkuset plików z całego dnia stosując gotowy, ściągnięty z Internetu preset albo co lepsze, oddać JPGi wprost z aparatu. Nie! Na szczęście w porę przypominam sobie, również któryś już raz, że robię to z pasji. Dlatego często otrzymujecie ode mnie dużo więcej, niż wynika z umowy. Dlatego jestem otwarty na wszystkie Wasze propozycje i prośby. Dlatego sesja ślubna potrafi być przekładana kilkukrotnie, abyśmy trafili na wymarzoną pogodę. Rozpoczynając swoją przygodę z fotografią ślubną postawiłem na jakość. Taką jakość, której nie będę się wstydził, z której sam będę zadowolony i którą z czystym sumieniem będę mógł podpisać własnym nazwiskiem. Pomimo większego sukcesu komercyjnego fotografów będących po drugiej stronie, decyzji swojej nie zmienię. Dużo większą satysfakcję po oddaniu zdjęć sprawia mi kilkanaście szczerych uśmiechów niż kilkadziesiąt obojętnych min. Pozostaje mi mieć nadzieję, że „moje” dotychczasowe Pary Młode podzielają to zdanie i właśnie dlatego spotkaliśmy się na ich ślubach. Czy tak jest w rzeczywistości? Napiszcie. Mi pora wrócić do pracy :).