Odczułem już na własnej skórze wiele efektów działania sił natury. Porywy wiatru na karkonoskich i tatrzańskich stokach miotające mną niczym żaglem. Połamane jak ołówki drzewa po trąbie powietrznej, która w roku 2008 przeszła m. in. w okolicach Strzelec Opolskich. Powódź zalewająca całe osiedla we Wrocławiu w roku 2010. Dzisiaj (11 sierpnia 2017) doszło TO.
Czas, w którym potężna burza (MCS, mezoskalowy układ konwekcyjny) zbierała swoje żniwo na szczęście spędziłem kilkanaście kilometrów od Wrześni i to wystarczyło, aby tam front jedynie otarł się o mnie, choć i to wyglądało bardzo groźnie. Nie potrafię sobie wyobrazić, co działo się w tym samym czasie we Wrześni. Do miasta wjechałem o godzinie 2:15. Nadal (obecnie jest 5:00) słychać co jakiś czas syreny, widać przejeżdżające wozy Straży Pożarnej, Policji czy Pogotowia Energetycznego. Wiele dróg jest nieprzejezdnych. Pourywane gałęzie leżące dosłownie wszędzie to jedynie drobiazg w porównaniu z wyrwanymi z korzeniami drzewami o kilkumetrowym obwodzie. Efektem nawałnicy są też złamane rogatki na przejeździe kolejowym, słupy energetyczne, oświetleniowe i sygnalizacji świetlnej, znaki drogowe, urwane dachy, zalane fragmenty ulic, uszkodzone samochody czy zerwane przewody sieci elektrycznej skutkujące brakiem prądu w większości miasta. Zniszczonych miejsc jest tak dużo, że nie sposób je pokazać. Nie ma w mieście ulicy, na której nie byłoby widać skutków szkwału. Na poniższych zdjęciach widać miasto już po kilkugodzinnej akcji służb ratowniczych i porządkowych.