Pierwsze sauny dymne (savusauna), bezkominowe, były ziemiankami, w których kamienie ogrzewane były palonym przez kilka godzin drewnem. Dym wypuszczany był z nich dopiero przed pierwszymi kąpielami, a jego zapach traktowano jako element rytuału oczyszczenia. Do dziś w Finlandii można spotkać takie sauny, choć w bardziej nowoczesnej formie drewnianych chatek. Seanse w nich odbywają się bardzo rzadko, najczęściej z okazji świąt i ważnych uroczystości, na które zaprasza się rodzinę i znajomych.
Udało nam się odnaleźć miejsce w pobliżu miejscowości Saariselkä, w którym 3 razy w tygodniu organizowane są wieczory saunowe, a do dyspozycji gości jest m. in. właśnie sauna dymna. Dowiedziałem się, że po kąpieli schłodzić można się w roztopionym do tego celu kawałkiem jeziorka. Mimo zainteresowania pozostałych osób, ja wiem jak znoszę zimną wodę. Nieeee, za nic w świecie nie wejdę do przerębla. Miejsce otwarte jest jedynie do godz. 20, dlatego szybko uzupełniliśmy kalorie po wcześniejszym treku, wsiedliśmy do samochodu i w towarzystwie intensywnych opadów świeżego śniegu, jakby było go jeszcze zbyt mało, ruszyliśmy do oddalonej o 45 km miejscowości. Kiilopää jak okazało się jest nie tyle sauną, co całym centrum hotelowo-wypoczynkowym. Bilety (13 EUR) w formie opasek na rękę kupić trzeba w głównym budynku. Gdy doszliśmy na miejsce zobaczyliśmy obsypaną śniegiem po sam dach drewnianą chatę.
Były to tylko pozory, bo miejsce było sporo większe niż wyglądało na pierwszy rzut oka. W drzwiach i oknach wprawione były matowe, klimatyczne szyby. Weszliśmy do środka. Zaraz… To nie matowe szyby, a szron na szkle!
Dlaczego nie ma tu ogrzewania?! Po korytarzu przemieszczały się grupki ludzi, od kilkuletnich dzieci po sędziwych dziadków odzianych jedynie w stroje kąpielowe, a ja odczuwałem zimno stojąc tam w kurtce i czapce! Na podłodze leżał śnieg. Nieeee, za nic w świecie nie wejdę do przerębla. Chcę ciepła, po tygodniu spędzonym w dwucyfrowych mrozach chcę rozgrzać swoje ciało do normalnej temperatury. W malutkim przedsionku suchej sauny rozebraliśmy się i rzuciliśmy swoje rzeczy w jeden kąt. Żadnych szafek, kluczyków czy kłódek. Pełne zaufanie i bezpieczeństwo. Podobnie zresztą jak w kwestii wspomnianych wcześniej biletów wstępu, których nikt nie kontrolował. Na miejscu nie było nawet żadnej osoby, która mogłaby to zrobić.
Tym samym korytarzem, którym weszliśmy, przeszliśmy do drzwi prowadzących do sauny dymnej. Problem w tym, że do pokonania było jeszcze 20 metrów po dworze. Nago. Boso. Bożesztymój! Skurcze mięśni palców stóp, zimno jak jasna cholera, a przed nami widok ów jeziorka. Nieeee, za nic w świecie nie wejdę do przerębla. Zanim otworzyliśmy właściwe spośród trojga identycznie wyglądających drzwi, trafiliśmy najpierw do pokoju odpoczynku i małej szatni. W końcu jednak dane nam było zasiąść na ławkach nad ogromnym piecem. W środku było ciemno, przez malutkie okienka w drzwiach wpadło jedynie trochę światła z latarni zawieszonej przed wejściem. Po drabinie wgramoliliśmy się na pięterko, które było tak niskie, że co jakiś czas słychać było wyrazy uznania dla budowniczego z ust tych, którzy nie zdążyli w porę pochylić się. Co ciekawe, tylko w języku polskim, mimo że poza naszą piątką wewnątrz było kilkoro Finów. Może są niżsi. Temperatura z powodu często otwieranych drzwi też nie była wyjątkowo wysoka. Po kilkunastu minutach prób wyrzucenia z siebie razem z potem całego zła tego świata, starszy Fin podniósł się ze swojej ławki i podszedł do stojącego przy piecu wiadra. Chwycił za chochlę i wylał nią na rozgrzane do czerwoności kamienie kilka litrów wody. Chwilę później para uderzyła w nasze drogi oddechowe z taką mocą, że nabieranie powietrza do płuc musiało odbywać się bardzo powoli żeby nie sprawiać bólu, a nasze ciała puściły soki. Skończyły się powątpiewania w skuteczność działania fińskiej sauny dymnej. W powietrzu czuć było wyraźnie aromat palonego drewna i dymu niczym w wędzarni. Nasze stroje i ręczniki po powrocie pachniały jak kiełbasa jałowcowa. My zresztą pewnie też. Uderzenie gorąca wytrzymaliśmy przez kilka minut, po czym razem z naszymi towarzyszami wyszliśmy ochłodzić się. Dobrze. Raz się żyje. Skoro wszyscy, to i ja. Rzuciłem swój ręcznik na barierkę. Zrobiłem krok do przodu. Złapałem się najpierw poręczy, a później liny zawieszonej dla bezpieczeństwa nad jeziorkiem. Aaaaaa aaa aaaaaaaa, wszedłem do przerębla! Co ja tu robię? Metr ode mnie leży śnieg, a ja stoję do pasa w wodzie!
Zanurzyłem się jedynie do połowy, choć co ciekawe łącznie z tymi najmniej odpornymi na temperaturę częściami ciała. Jak to określił kolega Łukasz widząc moje zdjęcie z tego miejsca: “Podobno temperatura potrafi spaść do zaledwie kilku centymetrów.”. Święte słowa. Górę ciała jedynie solidnie ochlapałem. A teraz biegiem z powrotem na kilkanaście minut do sauny. Przy drugim i trzecim podejściu odważyłem się już wejść do wody po samą szyję. Samo zanurzenie trwa zaledwie chwilę i ma za zadanie skuteczne zamknięcie porów w skórze. Rozgrzany organizm nie zdąży się wychłodzić, więc wrażenie ogólnego ciepła pozostaje. Nagle pojawiło się u mnie zrozumienie dla widoku spacerujących prawie nago gości przy wejściu do saunarium, a i nie stanowiło problemu paradowanie samemu w kąpielówkach mając pod nogami śnieg. Niestety nieuchronnie zbliżała się godzina 20 i powoli musieliśmy kierować się w stronę wyjścia.
Z saun, głównie suchych, co jakiś czas korzystam w Polsce. Wizyta w Kiilopää była jednak zupełnie innym, fantastycznym doznaniem, szczególnie w połączeniu z metodą ochłodzenia organizmu. Polecam, nomen omen, gorąco!