Poza godzinnym wyjściem na rolki sobota minęła mi pracując przed monitorem komputera. Pogoda za oknem zapraszała do wyjścia na zewnątrz na dłużej, ale niestety dla mnie nie było to możliwe, dlatego też krótko przed 20:00, gdy skończyłem swoje zajęcia, postanowiłem że niedzielę spędzę gdzieś w górach. Łukasz podsunął już wcześniej pomysł Czeskiego Raju. Ja ograniczyłem swoją rolę jedynie do wyboru jednej z przygotowanych przez niego tras, tak aby móc wykorzystać zawartość kilkunastokilogramowego plecaka ze sprzętem fotograficznym. Tak oto w okolicach siódmej rano wyruszyliśmy w stronę miejscowości Malá Skála i formacji Besedickie Skały.
Okazało się, że nasza trasa wiedzie w niedalekiej odległości od szczytu Hvězda, dlatego też postanowiliśmy po drodze sprawdzić co przygotowali dla nas w tym miejscu twórcy odznaki Sudecki Włóczykij.
Do Malej Skály dotarliśmy ok. 11:00. Czasu było więc wystarczająco dużo, żeby niespiesznie przejść zaplanowaną na 16 km trasę i zdążyć do punktu widokowego pod Sokołem (562 m n.p.m.) przed zachodem Słońca. Prognozy były niezłe. Liczyłem na kilka ciekawych, wiosennych zdjęć. Niestety niebo w okolicach zachodu zasnuło się nieciekawymi chmurami i poczułem lekki niedosyt fotograficzny.
Na początku skierowaliśmy się do górującego nad okolicą zamku Vranov (bilet normalny: 50 CZK), a właściwie jego ruin. Zbudowany w XV wieku stał się wówczas bastionem ruchu husyckiego w regionie. Jego położenie na opadających do doliny Jizery ze wszystkich stron prawie pionowych skalnych ścianach gwarantowało bardzo dobre warunki obronne. Zabudowania pierwotnego zamku wykonane były prawdopodobnie z drewna, co może być powodem ocalenia obecnie jedynie kamiennej części przyziemnej. W okresie romantyzmu opuszczony 200 lat wcześniej teren kupił Franciszek Zachariáš Rtimisch, czeski przedsiębiorca. Dobudował w tym miejscu wieżę widokową, a w pomieszczeniach grodu ulokował pomniki, nagrobki, pamiątkowe tablice i inne symbole tworząc swoisty Panteon mający służyć czci legendarnych i historycznych postaci.
Widok na ulokowany na skałach zamek Vranov.
Otoczony z trzech stron skałą pałac zamkowy.
„Zadowolenie z życia, sztuka wielka (…)”.
Widok na zamek Frýdštejn.
Po około godzinnym zwiedzaniu i krążeniu pomiędzy skałami z przyjemnością kupiliśmy po butelce ważonego w browarze Rohozec całkiem przyzwoitego pilsa Ypsilon (25 CZK) i ruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku ruin kolejnego zamku – Frýdštejn.
Zamek okazał się być jeszcze zamknięty dla zwiedzających. Jeżeli chcesz zajrzeć do środka, musisz wybrać się tu najwcześniej w maju i najpóźniej w październiku. Obronna budowla zbudowana została w XIV wieku. Co ciekawe, do dnia dzisiejszego przetrwała 15-metrowa wieża, do której wejść można po zewnętrznych schodach. Z uwagi na położenie i niewielką powierzchnię zabudowy wiele pomieszczeń wykutych zostało w skale. Więcej informacji na jego temat znajdziesz choćby tu: http://nickt.pl/zamek-frydstejn/.
Trochę asfaltową drogą, trochę lasem, w każdym razie kolorem czerwonym i niebieskim zeszliśmy z powrotem do Malej Skály odbijając po drodze na Jizerską vyhlídkę oraz Skalní hrádek Drábovna. Widoków w tych punktach nie uświadczysz ze względu na wysokie drzewa, ale mimo to skalne formacje są ładne i warto tu zajrzeć. Malá Skála zaś to typowe czeskie, urokliwe miasteczko pięknie położone nad rzeką Jizera.
Dość strome podejście leśnymi zakosami odcinka czerwonego szlaku już po drugiej stronie rzeki Jizera odczułem dużo bardziej niż spodziewałbym się. Poza samą kondycją winę zrzuciłem na zbyt małą ilość wypitych płynów i brak kalorii, bo rzeczywiście po ich uzupełnieniu moje tempo wróciło może nie do normy, ale przynajmniej do akceptowalnej przeze mnie samego wartości. Całe szczęście, bo najlepsze atrakcje regionu zaczęły się dopiero tu, gdzie zaczynają się Besedickie Skały. Skalne labirynty, wykute w kamieniach schody, wysokie na kilkadziesiąt metrów głazy i sporo punktów widokowych, z których można podziwiać całą okolicę. Zresztą po co o tym pisać, skoro można zobaczyć?!
Na Sokole byliśmy już o 17:30. Do zachodu mieliśmy niecałe 2 godziny czasu, więc trochę sporawo jak na czekanie siedząc na trawie. Pół godziny odpoczywania wystarczyły, żeby zacząć się już nudzić. Zerkając na mapę, podsunąłem Łukaszowi pomysł wejścia na widoczne przed nami Suché skály. Chciałem z Sokoła zrobić mu zdjęcie. Długo nie zastanawiając się ruszył przed siebie stromym zboczem w dół. Dwadzieścia minut później był już na miejscu. Pozostało wdrapać się na jedną ze skał. Pojawił się jednak mały problem… Jak my mamy siebie nawzajem odnaleźć? Dzieliło nas w linii prostej ok. 600 m. „Stoję obok takiego kamienia” nie pomagało. Przeczesując cały teren teleobiektywem nigdzie nie znalazłem człowieka w czarnej czapce. Dopiero trzecia zmiana skały i odniesienie w postaci wspinającej się grupki ludzi przyniosło efekt, pół godziny później. Kto znajdzie Łukasza? :)
Kto znajdzie Łukasza? Ogniskowa 50 mm.
Podpowiem. Tym razem ogniskowa 400 mm.
Suché skály o zachodzie słońca.
Schodząc w dół zahaczyłem raz jeszcze o wyhlidki na żółtym szlaku licząc na przebłysk zachodzącego Słońca przez warstwę chmur, ale niestety nie pojawiło się już. Z Łukaszem spotkaliśmy się przy samochodzie.
Przebieg trasy (17.5 km, 1000 m ^):
Rewelacja! Byłem tam z 15 lat temu :P Muszę w tym roku się wybrać.